Polityka
Ta dziedzina naszego życia publicznego otoczona jest nimbem tajemniczości, ekscytacji, niespełnionego, a jednocześnie nieograniczonego pożądania, podziwu, poklasku, chwały i sławy. Na polityce zna się każdy w sposób umożliwiający do wyboru pełnienie jednej z dwóch najważniejszych stanowisk w państwie. Są to funkcje premiera i prezydenta. Stawianie swoich ambicji poniżej tych najwyższych urzędów jest przyjmowane jako defekt umysłowy, uczuciowy i coś, co dyskwalifikuje każdego porządnego człowieka. Bycie ministrem to już jest porażka, oczywiście, że każdy nawet minister nosi napoleońską buławę w swoim tornistrze i dlatego każdy z nich jest niezadowolony. Wszyscy chcą być prezydentami i premierami. Ludzi jest 40 milionów, a tylko dwa stanowiska. Nikomu ta jawna dysproporcja nie przeszkadza, bo wiadomo, że każdy się po prostu nadaje, ma po temu właściwe kwalifikacje, a wszelkie uprzedzenia, czy już krytyczne wypowiedzi to po prostu zwykła zawiść, a zawistników nigdy nie brakuje. Jeżeli bez uprzedzeń i złośliwości posłuchać niewykształconą sprzątaczkę, przy zachowaniu pełnego szacunku dla jej osoby i tak niezbędnego zawodu, to na ogół jej poglądy na sprawowanie władzy w państwie i na świecie, zarówno co do radykalizmu, jak i rozwiązań administracyjnych nie wiele się różnią od dystyngowanego profesora wyższej uczelni, który biegle zna kilka języków, opublikował grube dzieła naukowe ze swojej dziedziny badań, a nawet rozmawiał grzecznościowo z politykami kilku współczesnych imperiów gospodarczych i militarnych. Jedni czynią z tego powodu cierpkie uwagi, że wykształcenie nawet najwyższe w polityce nic nie jest warte, drudzy widzą w tym upadek tej tak szlachetnej sztuki polityki, którą może rządzić przysłowiowa leninowska kucharka. Pozór bycia choćby tylko we własnym mniemaniu premierem, czy prezydentem, no może w chwilach niepowodzeń nawet jakimś ministrem jest tym motorem który powoduje, że wszyscy znają się na polityce, jak nikt inny. Ten sympatyczny pozór posiadania najwyższych godności, choćby tylko we własnych myślach, własnych przekonaniach jest czynnikiem wielce stabilizującym polską politykę i nadaje jej tak potrzebny nimb niezniszczalności, braku ludzi niezastąpionych oraz przekonanie, że jako naród jesteśmy jedynym na świecie mającym niewyczerpalne zasoby kadrowe do pełnienia najtrudniejszych i najniewdzięczniejszych ról politycznych.
Gospodarka
Tu całkiem jest podobnie jak w polityce, choć dziedzina zainteresowań jakby trochę inna. Bo cóż to jest gospodarka. O tym każdy dobrze wie, kto prowadzi choćby własne gospodarstwo i co miesiąc musi zbilansować swoje dochody i wydatki, a więc podobnie jak w polityce ma pojęcie o tym, co to jest gospodarka. Tu nie sposób spotkać kogoś, kto by chwalił ministra gospodarki. Stąd bystrzy politycy zawsze stanowisko to oddają komuś, kto jak przysłowiowy baran nadziany siarką, prędzej, czy później zostanie podrzucony krakowskiemu smokowi na pożarcie. Każdy minister gospodarki jest zły. Nie żeby miał zły charakter, lub jeszcze gorzej nie miał kwalifikacji lub też zamierzał komuś świadomie wyrządzić szkodę, o nie, nic z tych rzeczy. Po prostu podejmuje nie te decyzje, co potrzeba, a w wyniku tego nasze kieszenie są coraz bardziej puste. Proszę mi powiedzieć, kto lubi, gdy nic nie ma w kieszeni? A no nikt. Co innego gdybym to ja był na jego miejscu, powiedziałbym premierowi co o nim myślę, a najlepiej by było jednak gdybym sam został premierem. Tego rodzaju dywagacje są tak popularne, tak powszechne, że do znudzenia od prawie dwudziestu lat powtarzane, że wreszcie poglądy te dotarły na same szczyty władzy. Każdy minister jest niezadowolony z premiera, budżetu, otoczenia, kadr którymi kieruje itp. itd. Przyznam się, że nie słyszałem jeszcze zadowolonego ministra ze swojej roli. Jest to zapewne jakaś choroba, oby nie zakaźna, którą co rychlej prof. Zbigniew Religa powinien zdiagnozować i poddać wytrwałej, acz skutecznej terapii.
Nic tak nie cieszy, jak upajanie się pozornymi sukcesami. Współczesna cywilizacja znalazła na to określenie „wirtualne", czyli tylko w mediach, w słowie, w odpowiednio skonstruowanym i przekazanym obrazie. Co by nie było, wirtualna rzeczywistość ma swoje niezaprzeczalne zalety, wszak inaczej by nie istniała, gdyby nie była potrzebna i nie odnosiła sukcesów. Wirtualna wiadomość daje spokój ducha i umożliwia spokojny sen. Co prawda, przekazy obrazkowe pokazują stale stan klęski, katastrofy, morderstwa, kazirodcze nadużycia, wynaturzenia niezwykłe, ale z drugiej strony, czy nie jest to ciekawe? Pozory władzy, znaczenia, kompetencji mają dziś niezwykłe wzięcie, są poszukiwane i cena ich uzyskania stale wzrasta. Tej bez przerwy doskonalonej, rozwijanej i ubóstwianej oraz niczym nieograniczonej grze pozorów towarzyszy zadowolenie z życia, niczym nie zmącony optymizm życiowy, wysokie obroty, zyski i produkcja mająca charakter nieskończonej ery szczęścia i powodzenia. Wszystko jednak ma swój początek i koniec. Jaki będzie koniec tej ery to lepiej nawet nie rozprawiać, bo w dobie absolutnego zwycięstwa wirtualnej i każdej innej gry pozorów jest to zajęcie mało bezpieczne. Ilustruje je stara mądrość ludowa, która mówi, że jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one. Warto też pamiętać, że pozory mylą, ale czyżby aż prawie 40 milionów rodaków mogło się mylić?
Adam Maksymowicz
Rubikkon
Komentarze